Nie był to pełnoprawny SF, w końcu inna nazwa i ograniczenie liczby osób powinny jasno na to wskazywać (mimo że wiele jednostek z ciemnogrodu nadal tego nie kuma), ale jedno muszę przyznać - było zajebiście. Logistycznie milion razy lepiej niż moloch z 2019, brak kolejek, bar na barze, przyjemna strefa chill z leżakami. Sceny - jak na okrojoną edycję bardzo bardzo super, White Stage typowy sunrise czyli maska, Red Stage za to krok w fajnym kierunku - dużo paneli ala Ultra (c*** w narzekanie że kopia) i rozmiarowo bardzo okej. W końcu płatność zegarkiem, nie trzeba nosić nerki albo targać pół kilo klopsu po kieszeniach. Muzycznie co kto woli, przesiedziałem na White 90% czasu bo było po prostu super, na Red byłem tylko na start Hardway'a i chwilę na Krisie. Rzekłbym że mocno dojrzało muzycznie, ewidentnie elementy tech-house zagościły w innych gatunkach, ale boję się że zaraz zleci się stara gwardia i powie że teraz to są hity z eski grane - no trudno, eski nie słucham więc wybaczcie za niewiedze.
Dobrze było w końcu znowu poczuć klimat festiwalowy