Powiem tak. Widzisz line
up jakiegoś festiwalu, czytasz, że będą gwiazdy, które kiedyś grały świetne kawałki trance, electro i house, jarasz się na ten festiwal, a potem stają oni na scenie głównej i nawalają bigroomy, robiąc czasem siekę, której nie lubisz i liczyłeś może na coś innego, przez co musisz szukać po innych scenach czegoś ciekawszego często u mniej znanych DJ. Większość festiwali zaczyna jechać na marce jaką stworzyli, gdy na początku właśnie na głównych scenach prezentowali różnorodność gatunkową. Moim zdaniem dobrze się stało, że Kygo wystąpił na main, problemem jest tu tylko publika, która właśnie przyjechała jak widać w większości na sieczkę elektroniczną.
I tu powstaje pytanie. Czy obecne festiwale muzyki klubowej dalej są festiwalami muzyki klubowej czy festiwalami jednego gatunku? Jeżeli mają być ukierunkowane na jakieś specyficzne gatunki to powinno się je odpowiednio nazwać.
Wiem, że trochę uogólniam, bo TomorrowWorld to wiele scen itd. gdzie teoretycznie każdy znajdzie coś dla siebie, ale mimo wszystko sceny na wielu festiwalach zaczynają być podobne i przedstawiają coraz mniejszą różnorodność gatunkową. To, że większość bawi się przy bigroomach to nie znaczy, że np starsi miłośnicy muzyki klubowej i nie tylko starsi, pobawiliby się przy innych gatunkach, a perspektywa natknięcia się na bigroom ich np tylko odstrasza.
Dodam jeszcze jedno, uważam, że sceny główne powinny właśnie przedstawiać różnorodność gatunkową, ajak komuś się nie podoba, to niech w międzyczasie poleci po piwko, czy coś do szamania, skorzysta z kibelka itd.
Myślę, że to najlepiej zobrazuje moją wypowiedź
(18+
)