4CLUBBERS.PL - Zobacz Pojedynczy Post - Tusk: mistrz sztuki kiwania
Zobacz Pojedynczy Post
Stary 12-03-2012, 15:51   #1
Raffsky
..:: true Member ::..
  
 
Dołączył/a: 22 Jun 2009
Miasto: lublin
Postów: 1 646
Tematów: 195
Podziękowań: 5 323
THX'ów: 1 993
Wzmianek w postach: 0
Oznaczeń w tematach: 28
Plusów: 2 (+)
Raffsky 2
Tusk: mistrz sztuki kiwania

Wywiad z Janem Rokitą, byłym politykiem, współzałożycielem Platformy Obywatelskiej.
Czy tragedia pod Szczekocinami to w pana ocenie tylko tragiczny wypadek, jaki może zdarzyć się zawsze, czy jednak, biorąc pod uwagę ostrzeżenia, iż infrastruktura kolejowa jest w zapaści, także powód do rozmowy o stanie państwa i jakości sprawowania władzy przez obecny rząd?


Katastrofy niemal zawsze są chwilami próby dla państwa, pokazują jakąś prawdę o nim. Proszę popatrzeć: w Szczekocinach zadziałał system ratowniczy, który Polska modernizuje od wielu lat, nie zadziałała kolej, która jest jednym wielkim pasmem błędów i zaniechań państwa.

W tym sensie katastrofa jest naturalnym impulsem do debaty politycznej. Ale przestrzegałbym przed innym, niestety powszechnym zjawiskiem.

W Polsce zbyt często politycy i ich stronnicy dziennikarze zamiast spierać się o idee, uprawiają proceder moralnego dyskredytowania konkurencji. To niszczy tak polską politykę, jak i polską debatę publiczną.

A katastrofa jest dobrą okazją także i dla tego procederu.

Generalnie mamy w Polsce dwie skrajne interpretacje rzeczywistości: zielona wyspa kontra kraj likwidowany. Pan odrzuca obie?

Tak. Nie lubię wizji zideologizowanych. To oczywiste, że Polska nie jest zieloną wyspą szczęśliwości.

I również w sposób oczywisty Polska nie upada, nie mamy do czynienia z zanikiem polskiej państwowości. To są dwie prymitywne, zwulgaryzowane narracje, ordynowane nam przez dwie dominujące partie, byśmy się nawzajem walili tymi hasłami po pyskach. Jeśli to robimy – to obaj liderzy śpią spokojnie, pewni lojalności swej klienteli.

Ale ja się w mojej ojczyźnie nie zamierzam z nikim walić po pysku i nie mam zaufania do opowieści serwowanych przez liderów obu partii. Prawda i analiza są zawsze ciekawsze od ideologii.

Nie ma pan poczucia, że od tragedii smoleńskiej poczynając, ostatnie lata to niestety sprawdzanie się tej interpretacji, która mówi o zapaści państwa? Czy państwo nie jest w rękach niepoważnych?

Hm. A czymże jest, panowie, kategoria powagi politycznej? Nigdy do tej pory systemu politycznego stworzonego przez Donalda Tuska nie definiowałem jako niepoważnego. To jest dla mnie ujęcie zaskakujące. Ten system ma kilka niedobrych cech. Ale są one całkiem poważne. Tak poważne, że teraz zaczynają być przyczynami słabości lidera Platformy i premiera.

Jakie to cechy?

Trzy rzucają się w oczy najbardziej. Po pierwsze, system Tuska rozumie władzę jako panowanie nad ludźmi, a nie rządzenie instytucjami.

W związku z tym następuje obniżka jakości zarządzania sferą publiczną, a zarazem niespotykana wcześniej dominacja intrygi personalnej w życiu politycznym. Po drugie, w systemie Tuska władza nie stawia otwarcie czoła wyzwaniom i problemom; raczej chce wyjść z opałów sprytem, chytrością, cwaniactwem. Wbrew deklaracji ideowej PO ta formacja daleko bardziej ceni dziś spryt niż honor. Stąd tak częste próby przeczekania kłopotów czy wykiwania różnych grup społecznych.
Przykład?

Pierwszy z brzegu: przy sporze o refundację leków lekarze nie dali się oszukać, więc władza – piłkarską metodą – postanowiła wykiwać aptekarzy. Inna sprawa, drobna, ale dość kabaretowa. Otóż zgłoszono się do premiera z petycją, by nie likwidował Państwowego Instytutu Wydawniczego. Co zrobił premier? Podpisał tę petycję! (śmiech). A PIW nadal jest, jak był, likwidowany, choć oczywiście wystarczyłby jeden telefon premiera, by proces ten zatrzymać.


Tusk często używa takiej wspaniałej frazy, że będzie w danej sprawie przekonywał swojego ministra.

To jest też taki chytry podstęp. Kto w Polsce wie, że ustawa o Radzie Ministrów pozwala premierowi wydawać ministrom wiążące polecenia w każdej sprawie?

A trzecia cecha systemu Tuska?

Ta stara diagnoza, którą stawiałem jeszcze w „Dzienniku". W systemie Tuska pierwszym celem i obowiązkiem lidera jest eliminacja potencjalnej konkurencji wewnętrznej, likwidowanie realnych lub urojonych kandydatów do przywództwa. Energia przywództwa państwowego jest w stopniu niespotykanym w innych państwach demokratycznych zużywana na niszczenie ludzi, oczywiście tych bardziej utalentowanych, bardziej samodzielnych.

Jaki skutek dają te trzy wymienione przez pana cechy?

W efekcie mamy po pierwsze – absolutną dominację lidera oraz rozległy neofeudalny system politycznego wasalstwa i lizusostwa. Po drugie – dobór ludzi do władz państwa (tak samo zresztą jak do gremiów partyjnych) wynika głównie z planów rozstawiania własnych wasali i klientów bądź neutralizacji lub pozbawiania zwolenników wyimaginowanych najczęściej wrogów wewnętrznych (nominacje Gowina, Kopacz, Nowaka, Grupińskiego są tylko przykładami). To rzecz jasna osłabia jakość rządzenia. Jeśli do tak skonstruowanej władzy dołożyć obojętność szefa rządu na problemy instytucjonalne państwa – budowanie i reformowanie struktur państwowych, unowocześnianie administracji i jej procedur, naprawę jakości prawa etc., a to są kwestie, których Tusk nie tylko nie rozumie, ale rozumieć nie chce – to efektem musi być inercja albo nawet entropia, rozkład struktur państwa.

Na razie to daje Tuskowi sukces.

Bez wątpienia. Przynosi stabilizację lidera i jego kult w całym systemie władzy: taki śmieszny trochę efekt bonapartystyczny. Ten system ma dobre i złe strony. Pozwolił Tuskowi sprawnie skoncentrować w swoim ręku władzę polityczną, ale obnaża swą niewydolność wówczas, gdy trzeba rozwiązywać piętrzące się, realne problemy. Krótko mówiąc: kiwanie jest skuteczne, ale w polityce tylko na jakiś czas.

Dlaczego np. Jarosław Gowin w to wchodzi? Nie zdaje sobie sprawy, że jest używany?

Ależ zdaje doskonale. Postępuje jednak na swój sposób logicznie – wie, że dopóki trwa bezwzględne panowanie Tuska, żadna inna, samodzielna gra nie jest możliwa. Zaakceptował to. Jako nowy minister stara się więc zbudować sobie autorytet merytoryczny teraz, by w przyszłości spróbować go użyć do walki o władzę. To sensowne. Podobnie odczytuję zresztą postawę Radosława Sikorskiego.

Gowin wyszedł z ambitną propozycją otwarcia blisko 50 zawodów. Ma szansę tego dokonać?

Pytanie, czy premier stanie za nim w momencie starcia z wieloma grupami interesu, tymi zmianami zagrożonymi. Gdy one sięgną, a na pewno to zrobią, po brudne metody, żeby zdyskredytować Gowina. To jest zresztą szersze pytanie: czy w ramach systemu Tuska mimo wszystko można konsekwentnie wdrożyć jakiekolwiek cele państwowe? Czy gra i kiwanie muszą jednak na końcu zawsze wziąć górę? Nie wiem tego. Weźmy choćby redukcję administracji. Głęboko wierzę, że Tusk chciałby zmniejszyć biurokrację...



Przecież za jego rządów przybyły dziesiątki tysięcy biurokratów!

Panowie, dajcie dokończyć. Otóż to. Tusk jest przekonany, iż rozrastające się tak straszliwie państwo jest czymś złym.




A jednak pod jego silną władzą inercyjnie rozrasta się ono bardziej niż np. pod słabymi rządami Buzka. Więcej – biurokratów przybywa także wtedy, gdy wydaje twardy rozkaz zmniejszenia administracji o 10 proc. Dlaczego? Bo Tusk nie umie rozwiązywać problemów o charakterze administracyjnym. Jemu się wydaje, że w nowoczesnym państwie redukuje się biurokrację przez wydanie rozkazów albo wpisanie ich do jakiejś specjalnej ustawy. To absurd.

Skoro to takie proste, to jak pan by się do tego zabrał?

Przeciwnie, to w ogóle nie jest proste. To jest bardzo skomplikowane. Żeby to zrobić z głową, trzeba dysponować odpowiednim aparatem, strukturą, instrumentami. Trzeba mieć lekką, nowoczesną strukturę do prowadzenia reform administracyjnych. Trzeba wprowadzić nowoczesne zarządzanie przez rezultaty i budżetowanie przez stawianie zadań. Trzeba do tego bardzo zdolnych ludzi i kilku lat.

I dopiero będą efekty. To się nazywa właśnie sztuka rządzenia, „good governance" – jak lubią dzisiaj mówić w świecie.

Tusk nie umie rządzić?

Tusk programowo odrzuca sztukę rządzenia jako sztukę inną niż manipulowanie ludźmi. Dlatego tak nietrafne jest oczekiwanie od niego zdolności modernizowania państwa. To jest zresztą jedno z największych nieporozumień, jakie narosły wokół rządów Tuska. Zawsze się temu dziwiłem. Przecież te liczne oczekiwania modernizacyjne wobec tych rządów wyniknąć musiały z jakiegoś zaślepienia, niezrozumienia tego typu polityki. Tusk ani nie jest typem modernizatora, ani kontynuatorem specyficznego etosu państwowego Unii Demokratycznej.

Tusk pewnie by odpowiedział, że nie boi się wyzwań. I wskazałby na reformę emerytalną. Choć są sygnały, że to realizacja poleceń z Komisji Europejskiej.

To nie są polecenia, raczej sugestie. Trochę w tym europejskiej mody. No i oczekiwań rynków finansowych, które mogą dziś doprowadzić kraj do ruiny. A mechaniczne podniesienie wieku emerytalnego nie jest żadnym świadectwem modernizacji ani nowoczesności! To pomieszanie pojęć. Poza tym jestem raczej sceptyczny wobec polityki podnoszenia wieku emerytalnego.

Dlaczego?

Bo zadaję sobie pytanie, czy tak radykalne podniesienie wieku emerytalnego jest w Polsce dziś konieczne. I odpowiadam: tak, ale tylko dlatego, że tę konieczność stworzył sobie sam rząd Tuska.

Zadłużając Polskę tak bardzo?

Też. Ale przede wszystkim ograniczając rolę rynku w systemie emerytalnym i ściągając na powrót emerytów na garnuszek ZUS, czyli budżetu. Zasada jest tu dość prosta i dyktowana przez tzw. teorię wyboru publicznego. Publiczny system emerytalny – ulubiony przez Tuska i Rostowskiego – jest skuteczny i wydolny w warunkach trwałego wzrostu demograficznego. Przy demograficznej depresji trzeba stopniowo przenosić emerytury na rynek, bo inaczej doprowadzą państwo do bankructwa. Polska jest dzisiaj w głębokiej depresji demograficznej. W sposób oczywisty droga rynkowa jest jedyną możliwą. Tusk tymczasem, chcąc mieć trochę więcej pieniędzy w kasie, wykonał coś całkowicie odwrotnego. Zdyskredytował – podobnie jak Orbán na Węgrzech – model rynkowy. Ale skoro wbrew wiedzy o współczesnym państwie wybrał model publiczny, to powinien powiedzieć całą prawdę: w tym systemie nie wystarczy podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Trzeba go będzie podnieść nawet do 70., jeśli wziąć pod uwagę dzisiejszy trend demograficzny. To znów jest kiwanie, a nie rozwiązywanie problemów.


Tak o to zaczynają padać ciosy w plecy TUSKA.Gdyby nie "parasol medialny" i część ludu który ma wszystko w czterech literach byle woda w karnie ciepła,wojewódzki w tv i micha pełna ten śmieszny NIERZĄD JUŻ BY NIE ISTNIAŁ.

Polecam całość pod tym linkiem:
Tusk: mistrz sztuki kiwania - Wiadomości - WP.PL

Last edited by Raffsky; 12-03-2012 at 15:53.
Raffsky jest offline  
Użytk. którzy podziękowali Raffsky za ten post:
Twoja reklama w tym miejscu - już od 149 PLN rezerwuj termin, tel.669488725, gg:3576096.

4Clubbers Hit Mix Team presents